dząc tu, gdym posłyszała rozmowę o projektowanej podróży... Możeby on mógł uciec...
Herman objął Anetkę. Padła na łóżko twarzą na twarz jego. Jął całować szaleńczo naoślep oczy jej, nos i szyję. Pod niespodziewanem wrażeniem pozostała przez kilka sekund bez ruchu. Potem ześliznęła się na kolana przy łóżku i wstała wkońcu. Nie wiedział zgoła, co uczynił. Usiadłszy na rozrzuconej pościeli, krzyczał:
— Pani mu pomożesz do ucieczki! Przywieziesz mi go do Szwajcarji!
— Cicho!
Umilkł. Oboje długo musieli chwytać oddech.
Odzyskawszy poruszania się i mówienia, dała znak, by położył zpowrotem. Usłuchał. Poprawiła prześcieradło, kołdrę i poduszki. Pozwalał na wszystko posłuszny, nie ruszając się. Gdy skończyła, siadła u podnóża łóżka i oboje, zapominając o tem, co zaszło, zaczęli półgłosem omawiać świeży plan działania.
∗ ∗
∗ |
ANETKA pojechała do Paryża. Odwiedziła dawnego przyjaciela, Marcelego Franka, który przybrany w piękny uniform, był wysokim urzędnikiem Min. Sztuk Pięknych. Właśnie wrócił z jakiejś misji w Rzymie bez niebezpieczeństwa, ale nie bez zaszczytów. Urządził wykwintne biuro, które zajmowało się, poza frontem oczywiście, ratowaniem dzieł sztuki. Nie czuł przesadnego zapału do służby wojennej, a samą wojnę uznawał za głupią, to znaczy naturalną. Głupota była w jego oczach normalnym miernikiem ludzkości. Zajął się z tem samem umiarkowaniem sprawą Anetki.
Przyjął ją niezwłocznie i powitał dawnym uśmiechem. Miał teraz wspaniałą łysinę, ale przetworzył ją na nowy