Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/181

Ta strona została przepisana.

powab elegancji. Twarz miał młodą, oczy żywe, piękne zęby i poruszał się swobodnie w kostjumie wojownika barwy błękitnej, o ciepłym tonie, w którym wyglądał doskonale.
Po wymianie powitań, Anetka przystąpiła do wyjaśnienia celu wizyty, patrząc jednocześnie na zęby Marcelego, który się śmiał. Nie przerywał, nastrojony przyjacielsko i objawiając pewne roztargnienie wodził po niej oczyma od stóp do głowy. Przerwała mu:
— Ale pan nie słucha!
— Oczywiście! — przyznał. — Zobaczywszy panią nakoniec, mam coś lepszego do roboty. Przepraszam! Mimo wszystko słucham. Wiem dobrze, że pani nie przyszła, by mnie zobaczyć, ale w jakiejś sprawie. Sprawa ta zgóry jest załatwiona, co czynię z wielką radością, ponieważ zaś ją załatwiłem, przeto biorę zapłatę, patrząc na panią.
— Nie przypatruj się pan zanadto! Postarzałam bardzo.
Południe, król lata...
— Raczej jesień.
— Drzewa jesienne mają najpiękniejsze upierzenie.
— Każdy woli kwiaty.
— Lubię kwiaty i owoce.
— O tak... pan wszystko lubi... Proszę posłuchać...
— Mów pani!... Zamieniam się cały... we wzrok.
— Domyślił się pan, oczywiście, że przychodzę z prośbą. Wstydziłabym się po tak długiem niewidzeniu prosić, gdyby szło o mnie. Ale to sprawa cudza.
— A więc niema powodu tłumaczyć się.
— A więc dobrze. Nie czuję wstydu, gdyż idzie o kogoś, kim się interesuję.
— Jeśli się tą osobą pani interesuje, to jest ona panią samą.

163