— Herman mnie przysyła...
Stanął osłupiały, bełkocąc:
— Herman Chavannes...
Spojrzał jej badawczo w oczy, ona zaś mrugnęła:
— Tak.
Franz chwycił ją za rękę i pociągnął z sobą.
Biegł przodem, jak dziecko, któremu spieszno, a zdziwiona Anetka nie stawiała oporu, mimo że mógł to ktoś zauważyć. Ale było już późno, nie napotkali nikogo, prócz młodej wieśniaczki, która się roześmiała. Franz wkroczył na pole. Napoły rozwalony mur otaczał sad, w załomie tego muru, zakryci nim od drogi, uşiedli, dotykając się kolanami, a Franz, nie puszczając jej ręki, jął błagać:
— Herman? ...
Przy przednocnym rozbłysku światła Anetka dostrzegła oczy natrętnego żebraka, Naglił, by mówiła, i jednocześnie przeszkadzał jej. Patrzyła w te oczy naprzemian podejrzliwe i rozanielone, a wkońcu mętne i rozespane. Włosy miał jasno-brunatne, szerokie czoło, cienki nos, usta nieco nadęte, a całość wyrażała chłopięce wahanie się między nadzieją radości, a obawą cierpienia. Słowem, dziecko. Rozpoznawała obraz skreślony przez Hermana, dziwiąc się, że mógł wzbudzić takie przywiązanie...
Niecierpliwe ściskanie dłoni przypomniało jej, że ma opowiadać. Jęła tedy mówić o dalekim przyjacielu, a on jej co chwila przerywał pytaniami. Gdy opisywała chorobę Hermana, widząc jego niepokój — łagodziła wyrażenia. Trzeba go było szczędzić...
Zabrzmiała trąbka polowa, a oboje przypomnieli sobie, że trąbiono już przedtem. Trzeba się było rozstać. Z trudem skłoniła Anetka Franza, by wracał, przyrzekając mu na dzień następny długą rozmowę.
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/184
Ta strona została przepisana.
166