Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/187

Ta strona została przepisana.

Był to może środek uśmierzający dla tej części ja Anetki, która nie znosi brutalnej pogróżki, dla jego części drugiej atoli, słabszej, były to chwile wielkiego przerażenia.
— Miły Boże, czegóż się podjęłam! Czyż nie możnaby się zrzec, zrezygnować i uciec? Cóż mnie zmusza?
— Ja sama. Powinnam.
Była sama jedna w obliczu olbrzymiej góry-państwa. Patrzyła w groźne oblicze Ojczyzny. Stała u stóp gniewnej Bogini. Mogła ją zgładzić, lecz nie pokonać. Przestała w nią wierzyć. Wszystko znikło do reszty z chwilą, kiedy uczucia, odruchy najpierwotniejsze i święte jak miłość i przyjaźń, które odnalazła, zostały zdeptane przez potwory nieludzkie. Reszta, to siła. Przeciw sile, dusza!
Czy to szaleństwo? Mniejsza! Ale w takim razie szaleństwo to także dusza. Żyję tem szaleństwem i kroczę poprzez otchłanie, jak w port przez fale morza.

∗             ∗

WIELKI Czwartek. Przyjechała do Paryża. Miała już tylko pięć dni feryj świątecznych. Zobojętniały Marek doznał wielkiego rozczarowania. Przed sześciu miesiącami, możnaby powiedzieć, czuł brak swej ofiary, cierpiącej przezeń. (To całkiem ludzka rzecz! Kochające serce pragnie by go nadużywano).
Ale teraz nie miał ochoty nadużywać, ni też Anetka poddawać się temu. Sytuacja zmieniła się z gruntu. W ciągu sześciu ostatnich miesięcy przesiał swe uczucia miłości i przyjaźni tak dokładnie, że mu zostało więcej słomy, niż ziarna. Patrzył teraz twardo, badawczo, bez litości, analizując każdy przedmiot, czy osobę bez różnicy.... Nie były to już oczy matki, potrosze niedowidzące, gorące, błyszczące. Ni też oczy ciotki, oczy złośliwego

169