— Więc cóż? Dostaną w ręce twego kochanka.
Oburzenie i strach budzą w niej wściekłość nieopisaną. Ma w rękach nóż kuchenny. Za sekundę przebije syna...
Czyniąc konwulsyjny wysiłek, by ujść zbrodni, zbudziła się, spostrzegając, że stoi w kurytarzu wagonu. Dyszała ze wstydu i strachu... Dławiło ją w gardle. Obelga ze strony syna... Obelga uczyniona synowi... haniebne podejrzenie, poniżające oboje... (on, czy ona... wszystko jedno...) wiew morderstwa wstrząsał jej członkami, które dygotały. Mówiła sobie:
— Czyż to możliwe? Czy możliwe, bym miała powziąć myśl taką... Więc to tkwi we mnie?...
Uważała się za zbrodniarkę podwójną wobec syna, którego podejrzewała o czyn nikczemny, a potem chciała zamordować. Nie mogła odpędzić myśli:
— Gdyby doszło do tego... zamordowałabym go naprawdę?...
Nagle wpadło jej, że mówiła zapewne głośno, a sąsiedzi mogli usłyszeć. Objął ją zamróz strachu. Opanowała się, stłumiła łzy. Pociąg ruszył znowu... Nie! Nikt nie zauważył jej gorączki. Każdy był zajęty swoją. Wśród opiekuńczych ciemności otarła palące ją łzy... Nagle słowa sąsiadów zawróciły ją na drogę czynu.
Opowiadali sobie, że pociąg zmienił drogę i zboczył w lewo, miast iść dalej przez Bourbonnais. Zadrżała. Spotkanie chybiło!... Przywarłszy czołem do szyby, wpiła oczy w ciemność. Przelatywały tylko grupy drzew, nie mogła się zorjentować. Ale zaraz na pierwszym przystanku drgnęła radośnie. To była stacja umówiona...
Patrzyła... Dwu chłopów. Kilku żołnierzy. Nie wszedł ten, którego oczekiwała. Nabrała zupełnej
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/215
Ta strona została przepisana.
197