wyjątkami, nikt nie usiłuje nawet zrozumieć. Ludzie ci nie dawali nawet przyzwolenia, gdyż godzili się z góry. Tysiąc osób, dających przyzwolenie, nie potrzebuje wcale rozumu. Każdy czyni poprostu to, co czynią inni, a cały mechanizm ducha i ciała rozpada się sam przez się, bez wysiłku. Miły Boże! Jakże łatwo pędzić na targ trzodę! Starczy jednego, głupiego pastucha i kilku psów. A nawet im liczniejsza jest trzoda, tem posłuszniej da się pędzić, bowiem tworzy masę, a jednostka tonie w tej masie. Naród jest miazgą krwi krzepnącej. Aż do chwil fatalnych wielkiego wstrząsu, które ponawiają się perjodycznie, narody przechodzą tosamo co pory roku. Zamarzła rzeka, druzgoce lód, wylewa i rozsypuje daleko i szeroko szczątki swego topniejącego ciała.
Mieszkańcy domu różnili się od siebie, wierzeniami, tradycją, czy temperamentem. Każda z tych komórek-dusz, każda rodzina posiadała swój odrębny znak chemiczny. Mimo to jednak, przyzwolenie było jednomyślne.
Wszyscy kochali synów swoich. Podobnie jak dziewięć dziesiątych rodzin francuskich budowało na nich całe swe szczęście. Na synów, którzy zaledwo weszli w życie, będących w wieku lat dwudziestu pięciu, czy trzydziestu, przenosili, za cenę ofiar cichych, codziennych, nie zaznane radości swoje i ambicje, których sami zrealizować nie śmieli. Otoż na pierwsze wezwanie, synów tych oddali bez cienia rekryminacji...
Wdowa Cailleux mieszkała na piątem piętrze. Miała lat sześćdziesiąt blisko. W chwili śmierci męża liczyła trzydzieści, a synek około dziewięciu. Od tego czasu żyli razem i w ciągu lat dwunastu nie spędzili, zda się, jednego dnia nie pod wspólnym dachem. Tworzyli,
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/22
Ta strona została przepisana.
4