Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Niedostrzegalne fale miłości wzajemnej przenikały ją i łączyły się w niej.
Franz mówił Anetce (podczas przechadzki):
— Kocham go. Jego jeno kocham. A nie mogę mu tego powiedzieć. Przybiera surowy wyraz i oświadcza, że nie znosi sentymentalizmu... A to nie jest wcale sentymentalizm. On wie dobrze, co myślę, tylko słuchać nie chce. Powiada, że nie jest to objaw zdrowy. Nie wiem co zdrowe, a co niezdrowe. Wiem tylko, że go kocham, wiem, że jest to dobre, a przeto złem być nie może. Jego tylko kocham, nikogo więcej... nie kocham żadnej kobiety i nigdy nie kochałem... chyba tylko czuję przyjemność, patrząc na ich piękno, jak na coś, co jest udatne. Zawsze jednak czuję jakieś odepchnięcie, jakiś wstręt, z przymieszką pociągu. To inny rodzaj. Nie dziwiłbym się, gdyby, jak u owadów pożerały samców, wyssawszy z nich wszystko. Nie chcę ich dotykać... Pani się śmieje? Cóż takiego powiedziałem?... Ach prawda, przepraszam... (prowadził ją pod ręke). Ale pani nie jest kobietą.
— Czemże tedy?
— Sobą.
(— Chcesz powiedzieć, mały egoisto — pomyślała — że jestem tobą, czyli twoją, a przeto nie wchodzę w rachubę).
— To dziwne! — rzekł po namyśle. — Od chwili poznania, nie przyszło mi nigdy na myśl, że pani jest kobietą.
— Wątpliwy to komplement. Ale przyjmuję. go po tem co pan powiedział.
— Nie ma pani urazy?
Anetka roześmiała się.
Ti voglio bene.
— Co? Nie zrozumiałem.

207