Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/235

Ta strona została przepisana.

— Drogi panie, — powiedziała — nie spozieraj pan ustawicznie dokoła siebie, gdzie się roją ludy, raz wzwyż, to znowu niżej sięgając! Patrz pan w samego siebie. Nasze ja, to świat cały. We własnem ja, słyszę potwierdzenie wieczyste.
— Moje ja, — rzekł Herman — to trumna, pełna robactwa.
— Pozwalasz pan własnemu życiu promieniować we wszechświat! Sprowadź pan wszechświat w siebie! Przyciśniej pan życie dłońmi własnemi do piersi.
— Tak jak przycisnę niezadługo całun...
— Jesteś pan nietylko tu, w łóżku. Jesteś wszędzie, we wszystkiem co żyje. W panu, dla pana jest ta noc pogodna, słoniąca ciemnemi skrzydłami marzenia śpiących. Będąc biednym, posiadasz pan skarby osób kochanych, młodość Franza i przyszłość jego. Ja nie znam nic, a mam wszystko.
— Masz pani bujną, zdrową, gorącą krew.
— Ach, gdybym mogła ją panu oddać!
Powiedziała to z takim zapałem, że niby z pełnej czary napił się krwi tej, której zazdrościł konając. Przebóg! A więc chciała ją w niego przelać!...
Opanowało go wzruszenie. Chciał mówić, ale zaczął się dusić. Omal nie umarł. Czuwała przez całą noc, podtrzymując mu głowę na poduszce. Obecność jej dodała mu sił duchowych, by znieść atak. Nie mając nic do tajenia przed nią, nie miał też nic do powiedzenia.
Pocóż mówić, że cierpi, skoro czuła to pod dłońmi. W chwili ulgi skrzywił usta w uśmiechu i rzekł:
A jednak ciężko jest umierać.
Otarła mu pot z czoła.
— To prawda, przyjacielu. Na szczęście i ja umrę także. Trudnoby sobie przebaczyć, że żyjemy, podczas gdy inni umierają.

217