Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/237

Ta strona została przepisana.

sunku do tej, która, nie wiedząc zgoła, została żoną jego. Przywłaszczył sobie teraz prawo kierowania jej życiem rodzinnem, w stosunku do syna. Męską intuicją zrozumiał Marka, nie widzianego zgoła, znacznie lepiej niż matka. Nie mając już czasu pomóc im i rozplątać węzła, zebrał ostatek sił, by nakreślić drogę, którą mieli kroczyć. Powiedział:
— Anetko! Dobrze, że odchodzę. Zaliczałem się do rasy duchowej, dla której niema miejsca w przyszłości, jak również niema dla niej przeszłości. Zrozumiałem wszystko i nie mogłem w nic wierzyć, ta świadomość zabiła też we mnie zdolność do czynu. A trzeba działać! Trzymaj się pani ostro! Instynkt serca wart więcej niż moje rozumowanie. Nie dość tego jeszcze. Pani ma swe granice, jako kobieta. Ale ma pani syna — mężczyznę, który rozbija się o te granice pani, jak płód, który chce wyjść z łona. Zakrwawi panią nieraz jeszcze. Trzeba śpiewać, jak Joanna d’Albret kantatę jego wyzwolenia. Trzeba wielbić ów wyłom, którym wynijdzie z pani! Powiedz mu pani ode mnie, by nie poprzestając na zrozumieniu wszystkiego, jak ja, i ukochaniu wszystkiego, jak pani ... wybierał!... Piękną jest sprawiedliwość, ale sprawiedliwość rzeczywista nie siedzi przed wagą, patrząc na jej wahania. Ona wydaje sąd i zatrzymuje wagę. Niechże przecina!... Dość marzeń!... Niechże nastanie chwila przebudzenia!...
Żegnajcie sny!...
Mówił, jakby do siebie, nie do niej już.
Patrzył potem długo na Anetkę, obrócił się i, biorąc rozbrat z żywymi, wbił oczy w ścianę, zapadłszy w milczenie.
Nie otwarł już ust, aż do ostatnich wysiłków śmierci, która stężyła ciało w agonji.

∗             ∗
219