naprzeciw tego niebezpieczeństwa. Ta myśl zasłoniła mu wszystkie inne. Wodził za nią oczyma, błagając w duchu, by mu zwierzyła swą sytuację, wiedząc jednocześnie, że tego nie uczyni. Cierpiał i podziwiał jej dumę, spokój i milczenie. Nareszcie poznał matkę! Drżał teraz, gdyż była zagrożona i mógł ją utracić.
Anetka nie spostrzegła niczego. Zajęta była jednym wyłącznie obowiązkiem, a czas naglił. Nie idąc do siostry, odświeżywszy się tylko trochę, przełożyła suknię i wyszła. Marek wybełkotał trwożnie propozycję, że będzie jej towarzyszył, ale uczyniła gest odmowny, przeto nie nalegał. Zmartwiło go bardzo, że został zraniony ponownie.
Anetka poszła do Marcela Francka. Był on teraz ważnem kółkiem maszyny druzgoczącej. Wśliznął się do sekretarjatu osobistego prezydenta ministrów.
Nie męcząc się niepotrzebnie bezużytecznym wstępem, opowiedziała mu całą historję. Marcel odniósł przykre wrażenie i zrazu wcale nie objawiał uczuć życzliwych. Po raz pierwszy widziała Marcela bez swoistego uśmiechu, tego kosmetyku ironji, który przywarł do jego twarzy. W ciągu kilku minut bliskim był nawet chybienia zwykłej kurtuazji. W całej sprawie dostrzegał tylko, że ta szalona kobieta zasypała go z kretesem. Wszelkie starania Anetki nie zdołały przywrócić mu pogody, nie wrażliwy na grę słów, czuł do niej urazę za kompromitację. Ale ironiczne jej spojrzenie, czytające w jego myślach, przypomniało mu obowiązki światowca. Wrócił do swobodnego obejścia. Zawstydził się małoduszności własnej, wobec zuchwalstwa, z jakiem ta kobieta traktowała ryzyko. Zaraz też wykrzyknął tonem dawnego Marcela:
— Na miłość boską, Anetko, kiż djabeł przywiódł tu panią, skoro mogłaś siedzieć spokojnie w Szwajcarji.
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/250
Ta strona została przepisana.