Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/258

Ta strona została przepisana.

Posłyszawszy nazwisko Anetki, starzec krzyknął ze zdziwienia:
— Rivière!...
Znał Rivièr’ea, architekta, smakosza, spryciarza, chłopa z wiary, drajfusistę... Byli współcześnikami, zaliczali się do jednej bandy i niezliczone razy miotali cyniczne żarciki na wsze strony, nie robiąc sobie nic z oburzenia ludzkiego. Córkę Rivièr’ea szczypał nieraz po policzkach, gdy jeszcze była podlotkiem. Stracił ją z oczu, ale była mu sympatyczna, dlatego, że zapędziła w kozi róg tego pyskacza, „idjotę,“ Rogera Brissot. (Nie znosił zalet oratorskich Brissota. Miał tę dobrą stronę, że nienawidził obłudy i węszył ją wszędzie, niestety, nawet w prawdzie)... To też uradował go potężny cios wymierzony pięścią Anetki w oblicze obleśnej rodziny, która jak rozpruty pęcherz, straciła cały tupet po tej awanturze. On sam przyczynił się niemało do kolportowania tej przygody, lubując się, tajoną wściekłością Brissota, który udawał, że nie wie o niczem. Było to dlań miłem wspomnieniem! Z oddali lat, wydało mu się teraz, że w tej pysznej farsie Anetka była wspólniczką jego, to też wdzięczny był swawolnej dziewczynie (za taką miał Anetkę). Wobec tego, nowa awanturka obudziła w nim wielką pobłażliwość... Ta Rivièrka! To dopiero baba na cały wóz!...
— Słuchajże, Frangipane! — zauważył. — Nie musi być już młoda... Ma chyba... zaraz... Ba, tem lepiej zresztą! Lubię to, ma bestja temperament... No więc... ta cała awantura miała za cel miłostkę? Cóż to ma wspólnego z polityką? Nie zechcesz chyba ciągnąć tej doskonałej Francuzki przed oblicze Fourtiquier-Tinville’a? (tak zwał prokuratora stanu). Oblizałby sobie palce!... Nie, nie! Niechże się pieści ze swoim Wiedeńczykiem! Może z tego wyniknąć pociecha, bę-