Lampa ta płonęła cicho i nie dostrzegało się światła w pełni dnia. Ale chłopak wzrokiem młodego jastrząbka widział blask w przysłonie alabastru... Skąd się brał?... Dla kogo lśnił?
Tę latarnię szklanną, niby świetlik w trawie połyskującą, dostrzegła inna jeszcze dusza, żyjąca w ciemności, i jęła fruwać wokoło, przyciągana światłością.
Anetka spotkała na schodach Urszulę Bernardin i miała już przejść obok niej, gdy nagle dziewczyna zatrzymała ją nieśmiało i szepnęła, dotykając jej ramienia:
— Przepraszam panią... Czy mogłabym kiedyś przyjść do pani na chwilę? Mam coś powiedzieć.
Anetkę zdziwiło to, znała bowiem niesłychaną bojaźliwość obu panien Bernardin i wiedziała, że jej dotąd unikały starannie. Na schodach nie było jasno, a mimo to dostrzegła rumieniec Urszuli, a ręka dziewczyny na ramieniu jej drżała. Odparła z gotowością:
— Oczywiście! Najlepiej zaraz. Chodźmy!
Urszula, zmieszana bardziej jeszcze, chciała się cofnąć, odkładając wizytę na dzień inny. Ale Anetka ujęła ją pod ramię.
— Będziemy same. Proszę wejść!
W pokoju Anetki zabrakło Urszuli tchu, stała nieruchoma i sztywna.
— Szłyśmy zbyt prędko! Przepraszam, zapomniałam! — powiedziała Anetka. — Biegnę po schodach zawsze, skacząc przez kilka stopni... Proszę siadać!... Nie tu, tam w kątku, plecami do światła, będzie wygodniej. Trzeba wypocząć. Mamy czas, niechże pani jeszcze nie mówi. Jak pani dyszy!
Patrzyła z uśmiechem, starając się dodać otuchy dziewczynie, siedzącej niezdarnie, zakłopotanej, wzru-
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/263
Ta strona została przepisana.
245