szonej, której pierś, obciśnięta suknią, podnosiła się ciężko. Po raz pierwszy widziała dobrze tę twarz i postać wieśniaczą, wymęczoną przez klauzurę miasta. Rysy miała prostackie, wyrąbane od siekiery. W otoczeniu wiejskiem, w zagrodzie, wśród pracy gospodarczej, otoczona zwierzętami, dziećmi, szczęśliwa, spocona, roześmiana, młoda i zdrowa, wyglądałaby bardzo mile w potokach letniego słońca... Ale uśmiech i słońce zamknięto na klucz, a krew zbiegła do serca. Został jej tylko nos kartoflowaty, wydatne usta, ociężałość, limfatyczny wygląd i jakieś otępienie, które utrudniało ruchy, tak że bała się nawet oddychać.
Widząc, że nie śmie zacząć, zadała jej Anetka kilka przyjacielskich zapytań, chcąc dać czas do skupienia myśli. Urszula odpowiadała z wysiłkiem, rumieniła się i zapominała słów. Myślą była, widocznie, gdzieindziej. Czyniła wysiłki, by przejść na inny temat, ale nie miała na to odwagi. Cierpiąc, myślała tylko:
— O Boże! Jakby się stąd wymknąć!
Wstała.
— Błagam panią — wybąknęła. — Proszę mnie puścić! Nie wiem, doprawdy, co mnie popchnęło do tego kroku... Przepraszam za zatrzymanie!...
Anetka ujęła ją za obie ręce i rzekła ze śmiechem:
— Trzeba się uspokoić... Nic pilnego... Czym ja tak straszna?
— O nie, pani... Ale muszę iść... Nie mogę mówić... Nie dziś, przynajmniej.
— Dobrze. Nie będzie pani mówić. Nie pytam o nic. Proszę tylko zostać przez kilka minut jeszcze. Chciała pani być u mnie, przeto korzystam ze sposobności i nie pozwolę uciekać. Mieszkamy od tak dawna blisko siebie, a nie zamieniłyśmy dotąd słowa. Nie zabawię tu już długo, wyjadę, proszę mi tedy pozwolić przypatrzeć się
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/264
Ta strona została przepisana.
246