Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/273

Ta strona została przepisana.

ANETKA była spokojna, aż do chwili przyjazdu. Miała teraz instynktowną zdolność odsuwania niepotrzebnych myśli, nie tłumiąc ich, jeno odkładając na później.
Dopiero na stacji ostatniej zmieszała się potrosze, na widok nadbiegającego małego dworca, znanego dobrze... Wszystko było takie same, jak zostało w pamięci. Przybyła wreszcie, ale jego nie było tu...
Anetka zatelegrafowała mu z granicy, że wraca. Czasu wojny atoli bóg o skrzydłach u stóp miewał podeszwy z ołowiu... Czyż zresztą można było liczyć na tego kochanego chłopca?... Nie zdziwiona wcale, doznała jednak pewnego rozczarowania.
Ruszyła ku pensjonatowi. Wpół drogi zobaczyła go. Szedł naprzeciw niej. Radość jęła w niej bić skrzydłami, ale opadła zaraz. Franz nie był sam, towarzyszyła mu panna Wintergruen. Przyśpieszywszy nieco kroku, podszedł, pocałował Anetkę w rękę i poprosił uprzejmie, by przebaczyła spóźnienie. Ona jęła żartować, ale zbrakło jej słów, uczuła na sobie spojrzenie. Zwróciła się ku pannie Wintergruen, która czekała sztywna i dumna. Oczy Anetki napotkały stalowo-niebieskie oczy, śledzące jej zakłopotanie. Wymieniły chłodne uśmiechy i miłe słówka. Ruszyli we troje. Wszyscy rozmawiali uprzejmie... a Anetka nie przypomniała sobie nigdy, o czem. Po przybyciu do pensjonatu młodzi zostawili Anetkę samą, pod słusznym pozorem, że jest zmęczona, a ugrzeczniony ciągle Franz odprowadził panne Wintergruen. Zeszli się wieczór dopiero u pani Wintergruen, która zaprosiła Anetkę na kolację.
Zostawszy sama w pokoju, stanęła przed zwierciadłem, w kapeluszu i płaszczu podróżnym, patrzyła, nie widzạc własnego odbicia. Myślała... Nie, nic myślała wcale!...

255