Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/277

Ta strona została przepisana.

domu, nie wyrzekli słowa... Ciemń... byli cząstką ciemności... Wyszeptał:
— Dobranoc...
Ujrzał tej chwili przed. sobą ruchomy cień, który go objął. Usta ich spotkały się...
Anetka znikła. On został sam przed zamkniętemi drzwiami. Wrócił nocą...

Ona weszła do swego pokoju, nic nie myśląc... Nie! Jeszcze nie czas myśleć!...
Było chłodno i ciemno, a znużenie ciążyło jak płyta kamienna. Nieprzezroczysta fala nocy wnętrznej grążyła ją w głębokim jakby stawie. Rozebrała się z trudem, śpiesznie, nie układając zrywanej z siebie odzieży. Przyłożyła głowę do poduszki, zgasiła światło. Na czarnem niebie lśniła Niedźwiedzica. W świadomości jej rozbłysło to, co widziała już, przeszłość... Jakiś kamień odrywa się... Ha!... Spada...
Ale w tej chwili właśnie... (czyż w chwili tej jeno?)... ściśnienie serca smagnęło jej myśl.
Spostrzegła, że, siedząc na łóżku, ściska w dłoniach piersi i krzyczy:
— Nie! To niemożliwe!...
Co jest niemożliwe?... Czekała na ukojenie bicia serca. Przychodziła zwolna do siebie, a po chwili zauważyła, że Wielka Niedźwiedzica przepłynęła i znikła. Jedna ostatnia gwiazda tylna lśniła jeszcze ponad grzbietowiną gór. Cisnąc dalej piersi skurczonemi palcami, jęczała bezgłośnie:
— Nie! To niemożliwe!
Co takiego?... Wiedziała dobrze...
— Okłamałam tedy samą siebie? Dałam się złapać?... Raz jeszcze?... Kochałam go!...
— To pokrywała owa czułość macierzyńska, którą

259