Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/278

Ta strona została przepisana.

kołysała się sama!... Marcel Franck i Sylwja, ci wyuzdańcy paryscy, mieli rację. Ironja ich węszyła nieczyste zakamarki poświęcenia!...
— Bóg jeden wie, że, zapomniawszy o sobie, oddawałam wszystko, niczego nie żądając wzamian. Byłam świadomie bezinteresowną zupełnie!... Ale osobisty interes wśliznął się do domu mego, jak złodziej. Byłam współwinna, udawałam, że śpię, czekając, aż nadejdzie chyłkiem namiętność. Mówiłam sobie: go dla niego samego... A kochałam dla siebie. Chcę go wziąć! Chcę. Ach, cóż za złudzenie! Któż to jestem? Któż chce wziąć? Mam siwe włosy, ciało me pokrywa kurz wszystkich gościńców życia, daremnych doświadczeń i przejść, dwadzieścia lat wieku dzieli mnie od niego. Jakże to dziecko oceni ów odstęp!... Hańba i wstyd!...
Zdruzgotana była upokorzeniem.
Zaraz atoli podniosła głowę, oburzona.
— Jakto? Czyż ja tego chciałam? Czyżem szukała? Czemuż to na mnie spadło? Czemu się oparzyłam? Skąd ta żądza miłości, ten głód namiętny? Czemuż serce me nie starzeje się wraz z ciałem?...
Gniotła piersi swoje. Jakże pragnęła rozerwać pajęczą siatkę natury swej, w której tkwiła, rada upuścić sobie krwi. Ale niesposób schwytać ocean w sieć.
Buntowała się.
— Kocham... kocham... Jeszcze jestem godna kochania!... Świadczy o tem strach zazdrosny tej dziewczyny... Wzięłam go i trzymam... Ode mnie jeno, od mej woli jednak zależy on. Chcę. Kocham go. To prawo moje.
Prawo? Zaraz odczuła całą śmieszność tego słowa. Prawo jest to fikcja człowieka wynikła z układu ze społeczeństwem! Jest to czerwony sztandar zbunto-

260