Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/283

Ta strona została przepisana.

i podejrzliwa Eryka rozpoznała, że nie tai się w tem nic wrogiego. Anetka patrzyła z ironją jeszcze, ale jednocześnie z politowaniem.
— Jak ona go kocha! — myślała.
Zmieszana Eryka, pochyliła głowę i nagle... oparła czoło o ramię Anetki. Anetka położyła dłoń na wątłym karku i delikatnych włosach. Gładziła je, uśmiechnięta przyjaźnie. Miała teraz przed sobą bezbronne dziecko. Nie było już pomiędzy niemi braku zaufania. Eryka podniosła na Anetkę oczy korne, wdzięczne, szczęśliwe, a ona rzekła w sercu swojem:
— Bądź szczęśliwą!
Czytały w sobie wzajem i nie wstyd im było wcale, że się odgadły, bowiem miały sobie obie dużo do przebaczenia.
— Kiedyż się pobierzecie? Nie trzeba nadmiernie zwłóczyć! — powiedziała Anetka.
Potem jęła mówić o Franzu, życzliwie, a jasno, ostrzegając Erykę przed niebezpieczeństwami. Eryka nie była na to ślepą, przeciwnie dostrzegała bystro strony ujemne. Rozmawiały poufnie, trzymając się za ręce, a dziewczyna zwierzała, szczerze czego się boi w ukochanym, przejawiając jednocześnie żelazną wolę posiadania i opanowania tej duszy nieuchwytnej, a wolnej. Zgóry godziła się na wszystkie ciche walki, czuwanie i niepokój całodzienny, czem opłacić trzeba było owo szczęście zdobyte, ciągle zdobywane, a nigdy nie zakute w łańcuchy.
Słysząc to, ściskała Anetka nerwową dłoń zakochanej, czując całą potęgę dzikiej energji, którą przed chwilą jeszcze zwrócić miała przeciw niej, w rozpacznej obronie zagrożonego szczęścia. Ta ranna w walce z życiem dziewczyna, nie liczyła już na owo szczęście, które przyszło niespodzianie. Anetka pomyślała tedy:
— Ma słuszność.

265