Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/285

Ta strona została przepisana.

całkiem szczerze... a szczerym był zawsze. Straszna to szczerość człowieka ulatującego ciągle w powietrze, jak para!... On jednak nie odczuwał tego wcale.
W tej chwili myślał o najświeższem odkryciu, o rękach czarodziejki na klawiszach i uścisku pod drzwiami domu, w nocy. Przyszedł wzruszony, płomienny, przekonany o szansach swoich. Ale pierwsze zaraz, szorstkie słowa Anetki zmieszały go.
Przyjęła gościa stojąco, spojrzała w zwierciadło, przygładziła rękami włosy i rzekła:
— Wyjdźmy!
Poszli ścieżką górską, którą chodzili już nieraz, a będąc dobrymi piechurami, kroczyli posuwiście. Anetka milczała, a zakłopotany zrazu Franz, odzyskał rychło pewność siebie. Był wesoły, lekki, zachwycony nowemi zabawkami serc dwu kobiet (nie wątpił, że go kochają obie). Jak pogodzić te uczucia było mu to kwestją drugorzędną i bez znaczenia. Nieświadom własnego egoizmu i zajęty sobą, jął, bez najmniejszego zamiaru dotknięcia zazdrości Anetki, wysławiać zalety Eryki, radując się naiwnie, iż zbieg okoliczności pozwolił mu znaleźć szczęście.
Serce Anetki ścisnęło się i miała już rzec:
— Szczęście to opłaca ktoś inny ceną życia.
Ale, nie chcąc naruszać świeżej rany wspomnień, rzekła tylko:
— Cieszyłoby to Hermana.
I tego było za dużo dla Franza. Nierad myśleć o tem w tej chwili, zasępił się, a na wspomnienie to rysy jego przybrały wygląd ponury. Umysł jego, atoli, wprawny w usuwaniu wszystkiego, co mąciło spokój, chwycił jeno pierwsze słowo.
— O tak, szczęście to radbym z nim dzielić.
Melancholja i radość były równie szczere, ale zdanie sformułował tak, że pozostała sama radość tylko. Nie

267