Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/292

Ta strona została przepisana.

inny, przypadek go uczynił robaczkiem na haczyku)... Przystrajała, jak bóżka, to swoje pożądanie dla większej złudy w szych idealizmu, w święte, a fałszywe miano ludzkości!...
Miotała w zacietrzewieniu oszczerstwa siebie. Skurczona, podparłszy głowę pięściami, z łokciami na kolanach przeżuwała upokorzenie klęski.
Skryła się w małem miasteczku, wśród łąk, nie znając nawet jego nazwy. Wysiadła w nocy na chybi trafi i zamieszkała w gospodzie. Była to obszerna gospoda berneńska z ogromnym dachem nad maleńkiemi okienkami, o mniejszych jeszcze szybkach, okraszonych kwiatkami geranjum.
Poza różowemi firankami, w cieniu szerokiego przydaszka, targana niepokojem dusza odzyskiwała zwolna równowagę, wracając do własnego łożyska. Niejednokrotnie atoli rozbiła się przedtem o brzegi. Łatwo sobie powiedzieć:
— Dość tego! Odrzucam broń, nie stawiam oporu. Jestem pokonaną i godzę się z tem... Czyż nie dość tego jeszcze?...
Nie dość tego. Natura przypomina nam niespodzianemi napaściami, że umowa będzie ważną dopiero, gdy ona ją podpisze. Anetka musiała często podejmować walkę z potrójnem cierpieniem: absurdalnej żądzy, poddania się na zawsze i zaprzepaszczonej młodości... były to złudne blaski, szydercze płomieniska i popioły życia. Rano bywała znużona, cicha i starta uniesieniami nocy... Zresztą nie była sama. Musiała nocą toczyć bój duchowy z wielu postaciami, które za dnia wydawały się spokojne, zatopione w sobie, dalekie!
Wkońcu uporządkowała rachunki. Uznała się bankrutem. Ułożyła bilans. Przeciwstawić chciała owej nienawistnej, ludzkości, która szczeka i szarpie siebie

274