przyznać)... jakaż tragiczna rozkosz!... Nie, nie... nie daremnie zostaliśmy zdeptani, zgnieceni, wyduszeni, jak winograd w kadzi! Jesteśmy zacierem wina... czyliż to nic? Czemżeby była bez nas owa Siła, która to wino wypije? Cóż za straszliwe dostojeństwo?
Pochylona nad ślepcem powiedziała cicho, a gorąco: Każde poświęcenie jest, być może, samno-oszustwem! I ja zostałam oszukaną. Ale zacznę na nowo. A pan?
Wstrząsnęło to nim.
— Ja także! — powiedział.
Uścisnęli sobie dłonie.
— Przynajmniej oboje nie odnieśliśmy żadnej korzyści z tego oszustwa, a to bardzo pomyślna okoliczność!
Pociąg stanął. Dijon. Pielęgniarz zbudził się i ruszył do bufetu zwilżyć gardło. Anetka spostrzegła, że ranny podnosi opaskę z oczu.
Co pan robi? Proszę nie dotykać opaski!
— Nie, nie...
— Co pan chce zrobić?
— Chcę panią zobaczyć, zanim zapadnie dla mnie noc wieczysta.
Zdjął opaskę i jęknął:
— Za późno!... Nie widzę pani.
Ukrył twarz w dłoniach. Anetka powiedziała mu:
— Biedaku! Widzi mnie pan lepiej, niż oczyma. Nie potrzebowałam używać swoich oczu, by poznać pana. Proszę dotknąć rąk moich! Serca nasze dotykają się.
Chwycił jej dłoń, jakby się bał, że ją utraci i prosił:
— Mów pani! Mów pani!
Głos ten był dla jego zagasłych oczu czemś, jak sylwetka na murze. Słuchał chciwie jej opowiadania, które malowało w skrócie czterdzieści lat nadziei, wysiłków woli, rezygnacji, klęsk i ponownych usiłowań, tych lat
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/295
Ta strona została przepisana.
277