Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/298

Ta strona została przepisana.

kroczyć drogą własną. Dokądże ją wiodła teraz, coraz dalej od niego?... Rozmyślał nad tem tak długo, że zapomniał wkońcu myśleć o sobie. Zapragnął szczerze uczynić jej tę jakąś nieznaną drogę łatwiejszą...
W tym nastroju zastał go telegram. Była to niby eksplozja, zaznaczająca datę w oblężonem mieście. Czytał depeszę kilka razy, by się upewnić. Radością i obawą przepoił go ten powrót niespodziewany. Cóż ją doń skłoniło? Odczuwał wątpliwość, by miała wracać ze względu na niego, bowiem ostatnie rozczarowania uczyniły go pokornym. Zabobonne uczucie podszeptywało mu, że najlepszym sposobem osiągnięcia czegoś jest nie wyczekiwanie na ziszczenie się rzeczy pożądanej.

Anetka nie zastała syna w domu. Pociąg spóźnił się o ośm godzin i stanął na dworcu ljońskim dopiero późno po południu. Marek był na dworcu i wrócił, po długiem czekaniu, do domu. Nie mogąc jednak wytrzymać, poszedł raz jeszcze na stację, rozmijając się z matką. Weszła do mieszkania i czekała. Zauważyła ze wzruszeniem, że przyniósł jej kwiatków do sypialni. Siadła w fotelu z głową na oparciu. Znużona bardzo, nadsłuchiwała odgłosów ulicy i domu. Zdrzemnęła się... Jak przez mgłę, usłyszała na schodach szybkie kroki, ktoś biegł... Wszedł Marek i krzyknął z radości. Zaspana jeszcze, uśmiechnęła się.
— A więc on mnie kocha? — przemknęło jej przez myśl.
Uczyniła wysiłek, by wstać. Nogi odmówiły posłuszeństwa. Wyciągnęła przeto ramiona. A on padł w nie.
— Ach, jakże czekałem ciebie! Jakżeś przyjechała?
Nie rzekła słowa, gładząc tylko policzki i włosy syna. Zauważył zaraz znużenie i mękę na wyniszczonej twarzy.

280