Ostrzeżony instynktem opanował pytania, jakie miał na ustach. Pod wpływem uniesienia, objąwszy matkę, podniósł ją z fotelu... (Jakiż był teraz silny, a jak słabą ona.) Wstała i podtrzymywana przezeń, postąpiła do okna. W żółtej poświacie zachodu wydała mu się bardzo bladą.
— Musisz się zaraz położyć!... — powiedział.
Protestowała, ale czując zawrót głowy, pozwoliła się zaprowadzić, zanieść niemal do łóżka. Zmusił ją, by się położyła, zdjął trzewiki i pomógł w rozbieraniu. Nie stawiała oporu, czując, jak to dobrze poddać się woli kochającego człowieka.
Czyliż ją kochał?... Naprawdę?... Odłożyła myśl o tem do jutra... On zaś rad był zapewne także zwłoce wynurzenia tego, co czuł. Jedno tylko pilne pytanie miał ustawicznie na ustach. Ale się powstrzymał. Tymczasem matka leżąc mówiła:
— Wstyd to, doprawdy, wracać poto, by się dać pieścić!... Przebacz mi, chłopcze... Byłam przecież tak mocna!... Nie mogę się utrzymać na nogach. Nie spałam przez kilka już nocy z rzędu... Usiądź tu, przy mnie. Coś robił dzisiaj... Jakżeśmy się mogli minąć na dworcu?
Jął w sposób zawikłany opowiadać, co robił. Ona nie śledziła związku zdań, wkrótce przestała rozumieć słowa, lubując się tylko jego głosem. Zamknęła oczy. Umilkł, wstał, spojrzał i odszedł kilka kroków z wahaniem. Wrócił jednak i pochylił się nad śpiącą. Otwarła oczy... Marek poprawił jej niezręcznie poduszkę i spytał śpiesznie:
— Czy zostaniesz tym razem?
Nie zrozumiawszy go, spojrzała zdumiona, on zaś powtórzył pytanie, symulując ton obojętny:
— Czy zostaniesz?
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/299
Ta strona została przepisana.
281