Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/302

Ta strona została przepisana.

nie Sylwja. Przyszła zasięgnąć informacji, co porabia „młode stadło,“ jak ich teraz zwała. Nie mieszając się zgoła w poufne sprawy, pozostawiła im cały trud i radość odnalezienia serc swoich wzajem. Ale wydało jej się, że marudzą. Podała tedy im drążek ratunkowy, traktując jak zakochanych w sobie. Marka nie było. Anetka zaprotestowała.
— Nie dziwię się tobie, istoto o sercu z kamienia! — rzekła ze śmiechem. — Radość ci sprawia cierpienie innych. To rola twoja.
— Cóż ty wiesz o tem? — odrzuciła Anetka.
Ale Sylwja wiedziała czego się trzymać. Rzekła tedy:
— Twój chłopak cierpi. Przez cały czas twej nieobecności pisywał codziennie...
Anetka nie słuchała dalszego ciągu rozmowy... Pisywał do niej codziennie! Jej zaś nie przyszło na myśl kazać przysłać sobie listy, leżące dotąd na poczcie małego miasteczka szwajcarskiego!... Tak, Sylwja miała rację... serce jej było z kamienia... Niezwłocznie zażądała przysłania owych wygnańców. Marek nie powinien był się o tem dowiedzieć, to też czyhała, śledząc listonosza, by mu nie doręczono pakietu. Minęło sporo czasu, aż zdołała porwać pakiet, tuż pod nosem Marka, którego wyprzedziła o kilka zaledwo kroków. Czekała z czytaniem, aż wyjdzie.
Było ośm listów. Cały skarbiec!...
Od pierwszych zaraz słów oczy Anetki wpiły się w nie. Chciała przeczytać wszystkie odrazu i ustała. Zmusiła się by ułożyć je po kolei i czytać jeden po drugim, zwolna. Ale ta zasada nie była możliwą do zachowania. Pochłaniała je, na chybi trafi, przebiegała oczyma wiersze pisma, przerywając, wracając do początku, szukając chciwie serdecznych wyrazów. Dopiero, nasyciwszy pierwszy głód, była zdolna czytać porządnie i rozko-

284