gdyż ta dobra kobiecina nie domyśla się nawet, iż są możliwe, a nie zrozumiałaby ich wcale... Ja atoli rozumiem... (tak sądzę... nie... mam pewność...) i to właśnie pozwala mi zrozumieć dużo rzeczy w sobie samym, których nie umiałem przedtem wytłumaczyć... Ach! Jakże zawikłane jest wszystko, co piszę!“
(Ze złości nacisnął piórem tak, że rozdarł papier).
„Jakże trudno wypowiedzieć się na odległość... czy zbliska! Język jest skrępowany. Zdaje mi się, że wytłumaczyłbym wszystko lepiej, mając cię przed sobą... A zresztą... nie! Nie wiem, doprawdy... Patrzysz pobłażliwie, protekcjonałnie, drwiąco (wszystko to doprowadza mnie do pasji), albo z roztargnieniem, obco jakoś... A przeważnie zawsze patrzysz gdzieś poza mnie... Patrz mi prosto w serce, aż do dna, jak w serce syna, przyjaciela i mężczyzny!...“
Anetka widziała te oczy, wbite w nią, surowe i wymagające. Odwróciła głowę zastraszona... Syn jej mężczyzną!... Nie pomyślała o tem dotąd. Dla matki, dziecko jest zawsze dzieckiem. W listach tych młodzieniaszka, kulawych, niepewnych, gniewnych, wyczuła ton pana. I oto, jak gdy za czasów dawnych kobieta, pozbawiona męża, przechodziła pod władzę najstarszego syna, ugięła karku.
Ale podniosła zaraz głowę.
— Mój syn. Ja zrobiłam zeń mężczyznę. To moje dzieło... Jesteśmy sobie równi.
∗ ∗
∗ |
CZYTAŁA dalej pociemku, nie zauważywszy, że zapadł mrok. Marek wrócił. Wierzchem dłoni zmiotła listy ze stołu na ziemię. Nie chciała, by ją zastał na czy-