podszedł boso do łóżka matki i usiadł u wezgłowia na niskim stołeczku. Nie mówili już nic. Czuli tylko potrzebę być blisko siebie.
W ciemni jęczała udręczona dusza domu. Żałoba i żądza płonącego osiedla. Pod nimi rodzina Bernardinów bez synów, de profundis clamat spozierając w wiekuiste milczenie... Jeszcze niżej, Girard, wdowiec po jedynaku, zakrzepły w bałwochwalstwie patrjotycznem, broni się niem przed rozpaczą... Piętro wyżej, młode małżeństwo Chardonnetów, palone, niby czerwonem żelazem na ciele i duszy, tajemnicą opętańczą, niewyznaną, haniebną, która z dwojga kochanków, związanych na zawsze, uczyniła obcych sobie ludzi... W samem nawet mieszkaniu Anetki, po drugiej stronie kurytarza, pokój pusty, zamknięty trwożnie, wraz z tchnieniem kazirodczej dziewczyny, która się zabiła... Dom, to pochodnia dymna, napoły spalona, a z pośród tych, co zostali żywi, w onej porze nocnej nie śpi nikt. Wszystkich trawi gorączka, ból, straszaki...
Oni jedynie, matka i syn, wyszli cało z pożogi dusz. Z kilku słów poznali, że myślą o tem oboje. Unikając rozmowy, chwycili się tylko silnie za ręce, jakby z obawy, że się mogą zgubić. Ocaleli sami jedni z pożaru Borgo...
Wspomniawszy, że jest matką, powiedziała swemu młodemu Eneaszowi:
— Idź teraz spać. To nierozsądnie, chłopcze. Możesz zasłabnąć.
Potrząsnął z uporem głową.
— Czuwałaś długo nade mną. Teraz na mnie kolej.
Zaczęło świtać. Zasnął z głową na pościeli. Anetka wstała, położyła go na swem łóżku, a on się nie przebudził. Sama siadła w fotelu przy oknie, czekając dnia.
∗ ∗
∗ |