Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/313

Ta strona została przepisana.

więcej na honorze Anetki, niż jej samej, to też riposty jego były zawsze straszne. Odpowiadał pięściami.
Potem, podczas dwutygodniowych odwiedzin u matki, na prowincji, zauważył spojrzenia kumoszek, które plotkowały na widok ich obojga, często udając, że ich wcale nie spostrzegają. Nie zwierzył się matce z tych przeżyć, ale wzmogły one bardzo jego wstręt do prowincji i chęć powrotu do Paryża.
Mało tego jeszcze. Można przejść do porządku nad tem co myślą ludzie, których się ma za nic. Jest to coś, jak kurz gościńca. Bierze się szczotkę, pluje na trzewiki i czyści aż do połysku zwyczajnego... Gorzej bywa, gdy sprawa dotyczy osób, na których nam zależy i które kochamy.
Marek rozpoczął ośmnasty rok życia i przed kilku właśnie dniami wkroczył w złocisty krąg miłości. Słodkie uczucie przepoiło niepodzielnie jego burzliwe serce. Wydało mu się, że kocha siostrę jednego z kolegów. Spotkał ją kilka razy na ulicy z bratem, potem samą, los skrzyżował ich drogi, a skłonność była wzajemna. Marek odwiedzał kolegę, ale nigdy nie otrzymał zaproszenia, by złożył wizytę jego rodzinie. Afrontu nie odczułby tak silnie zapewne, gdyby nie niezdarne zachowanie się kolegi i zakłopotanie, z jakiem go unikał. To podkreśliło obelżywy charakter owego rozmyślnego zaniedbania. Rodzina chciała trzymać zdala niepożądanego młodzieńca. Ta paląca rana pobudziła Marka do śledzenia... złudnego może nawet... innych tego rodzaju przejawów wzgardy, o którychby nie pomyślał inaczej nawet. Zauważył, że nie uczęszczał do domów mieszczańskich, gdzie bywali koledzy. Nigdy tego nie pragnął na serjo, teraz jednak pewny był, że mu drzwi przed nosem zamykano. Odczuł to jako policzek i rozgorzał gniewem na społeczeństwo.

295