Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/317

Ta strona została przepisana.

Marek chodził dalej wielkiemi krokami, nie myśląc już zgoła o matce. Myślał o ojcu. I czuł się dotkniętym w swym majestacie.
Powiedział bezlitośnie:
— Pójdę do niego jutro.

∗             ∗

SKĄDŻE to okrucieństwo w sercach młodzieńców? Zostawszy sam w swym pokoju, uświadomił to sobie Marek, ale z ukontentowaniem. Wiedział, że zranił kochającą go osobę... osobę, którą kochał... i czuł wyrzuty sumienia. Ale właśnie gorączka tych wyrzutów wzmagała radość jego. Mścił się. Za co?... Za krzywdę doznaną? Za to że go kochała. Gdyby go kochała mniej, mściłby się łagodniej, a dałby wogóle pokój zemście w zupełnym braku miłości, bowiem stałaby się jego łupem, bezbronnym zgoła. Nadużywał i miał świadomość tej rozkoszy, że jest panem, który może wedle własnego jeno upodobania zaprzestać igraszki. Jakże jednak przerwać to, co się raz zaczęło.
Anetka cierpiała... Kochała go za bardzo. Tak, zanadto samolubnie. Jakże kochać bez samolubstwa? Wydałam go z siebie. Jest mną. Jakże, kochając go, zapomnieć o swojem ja? Tak uczynić należało. Nie zdołałam tego dokazać... To kara.
Była zdawna pewna, że dzień ten nadejdzie. I nadszedł. Zwlekała zanadto, z obawy że utraci syna, którego strzegła pożądliwie. A oto straciła go. Starczyło jednej minuty, by go oderwać. Przejął ją strach. Chwila posiadania, czy nawet nadziei tylko, niweczy w sercu młodem całe życie macierzyńskiego poświęcenia. Strach dawał jej jasnowidzenie tego, co nastąpi. Ale rzeczywistość przewyższyła przeczucie... Nie miał dla niej

299