Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/318

Ta strona została przepisana.

jednego słowa serdecznego, ni gestu uprzejmości. Wszystko wyrzucił za pokład. Nie liczył się z przeszłością... Przez całą noc dumała co będzie nazajutrz, gdy wszystko się skończy. Zgóry czuła swą przegranę.

Porzuciła zamiar walki. Niechże ma wolność! Cokolwiekby postanowił, gotowa była przyjąć i służyć mu. Nie mogąc go zachować dla siebie, chciała pomagać do ostatniej chwili.
Ujrzawszy syna rano, nie wspomniała już o tem, co zostało postanowione. Przysposobiła mu najlepsze ubranie, pilnowała, by się przystroił odpowiednio, potem podała śniadanie. Zasiedli. Udawała, że je, nie chcąc by jej żałował, on zaś zmiatał wszystko łapczywie i pospiesznie, myśląc o tem, co mu przyniosą najbliższe godziny i nie chcąc się spóźnić. Powiedziała mu, że ma już adres, udzielając rady, by nie szedł do prywatnego mieszkania Brissota, ale do jego kancelarji adwokackiej. Miała rację, mówiła spokojnie, on zaś zgodził się, wdzięczny matce nawet za uczyniony z jej strony wysiłek. Ale nie okazał tego. Nie było w jego planie poddawać się jakiemuś nowemu wrażeniu. Chciał wszystko zobaczyć i osądzić sam. Wiedział, że zanim wyrok ten zapadnie, będzie czekała, cierpiąc... Ale trudno... Cóż znaczy kilka godzin więcej?... Wszakże nawykła do tego!. Potem, przyobiecywał sobie, być serdecznym dla matki, bez względu jak wypadnie jego decyzja. Myślał, że właśnie owo szczęście, jakiego dozna po cierpieniu, tem żywiej odczuje... Był zupełnie teraz pewny władzy swej nad nią. Niechże czeka, niech czeka... Niespieszno mu było wcale!...

∗             ∗

300