Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/324

Ta strona została przepisana.

razy dowiadywał się drogą uboczną, co robi. Nie życząc jej źle, był poniekąd zadowolony, że zmarnowała życie. Oczywiście, pomóglby jej natychmiast, gdyby się doń zwróciła, wiedział jednak, że nie da mu nigdy tego pola do zadośćuczynienia.
W ciągu lat piętnastu spotkał ją kilka razy na ulicy. Nie unikała go wcale. On, przeciwnie, udał, że jej nie widzi. Zachował wspomnienie przykre i wolał go nie badać... Cóż go mogła obchodzić ta dawna historja i ta kobieta powszednia, którą posiadł przelotnie... cóż go to mogło obchodzić... skoro posiadł wszystko? Ach tak! Człowiek posiada wszystko, sądzi, że posiada, a nie może przeszkodzić, by z głębin przeszłości, nie podniósł głowy żal, wyrzut sumienia, zatruwający wszystko, chociaż rzecz stracona była drobnostką! Wówczas ta drobnostka staje się wszystkiem, a to, co posiadamy, znika. Powstaje szczelina niedostrzegalna w czarze życia, a przez nią ucieka cała zawartość.
Na szczęście wspomnienie to nasuwało się rzadko, a Brissot, nawykły do nieszczerości, mógł sobie wytłumaczyć, że niczego nie dostrzega. Pozostawiając za sobą chwilę niesławną, najlepiej powiedzieć sobie, że jej nie było wcale, to też Brissot unicestwił ją rychło w wirze czynnego życia swego. Nie pozostało nic prócz nikłego cienia ich obojga w uścisku. Ale pozostało coś, co się usunąć nie dało, pozostał syn.
Od śmierci córki, ścigało go to dziecko żywe. Napotykał chłopca ustawicznie na drogach myśli swojej, nie znając zresztą rysów jego twarzy. Podczas spotkań z Anetką i Markiem nie mógł ich uchwycić i nie był pewny, czy to, co zapamiętał w przelocie, było wierne. Raz wydało mu się, że go poznaje. Siedział o kilka ławek dalej w autobusie chłopak, którego widział obok Anetki. Musnął go oczyma, potem jednak zajął się

306