płomienił się i Brissot złożył Sylwji oświadczenie, że z radością zobaczyłby syna, wziął go do siebie i zabezpieczył mu przyszłość.
Sylwja powtórzyła siostrze nazajutrz wszystko. Anetka pobladła i jęła błagać siostrę, by nic nie mówiła Markowi. Sylwji nie było to nawet w głowie. Zazdrosna o Marka narówni z Anetką, bała się go utracić. Ale tając swe istotne uczucia, powiedziała:
— Sądzisz, że mu to powiem? Puściłby nas obie kantem!
Anetka zawrzała oburzeniem. Nie chciała dopuścić, by szachrowano chłopcem. Sylwja rzekła prosto z mostu:
— I cóż wielkiego? Każdy musi dbać o siebie.
Anetce zależało na zachowaniu syna poto, by go bronić przed utratą ideału, jaki w nim rzeźbiła. Wiedziała, że jednocześnie broni samej siebie. Wszakże zniosła tyle trudu, przeszła tyle udręczeń, jeszcze cenniejszych od radości, hodowała go przez lat piętnaście, zrobiła człowiekiem i nagle miałby go zabrać ktoś, kto bez żadnych trosk odniósłby same jeno korzyści? Człowiek ten nie przypomniał sobie ni razu obowiązków swoich, a teraz wystąpiłby z prawami, z prawami krwi... Nie, to wróg!... Nie, przenigdy!
— Jestem niesprawiedliwa?... Być może! Tak, jestem niesprawiedliwa... Czynię to jednak dla syna mego, dla jego dobra!...
∗ ∗
∗ |
JEGO DOBRO! Marek sam postanowił rozstrzygnąć. Nie pozwolił innym stanowić za siebie o tem.
Czuł jeszcze urazę do matki, żegnając. ją chłodno w chwili wyruszenia na dziwną wyprawę... poszuki-