Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/327

Ta strona została przepisana.

wania ojca. Był bardziej zmieszany, niż to okazywał. Cóż się stanie? Nie był zgoła pewny dodatniego wyniku. W miarę, jak się zbliżał, opanowywała go coraz to większa chęć powrotu. Teraz uświadomił sobie dopiero zuchwalstwo tego kroku. Ale mówił sobie:
— Pójdę. Posunę się w odwadze, aż do czelności. Tem gorzej dla wstydu mego... Chcę zobaczyć... Zobaczę.
Niedaleko już było od domu, wskazanego adresem, gdy spojrzenie jego zawisło na nazwisku widniejącem na afiszu. Było to nazwisko jego, nazwisko człowieka, którego szukał. Zapowiedź meetingu na popołudniową godzinę. Przemawiać miał Roger Brissot.
Udał się na miejsce oznaczone, do ujeżdżalni. Trzeba było czekać kilka godzin, wolał to jednak, niż wracać do domu. Usiadł na ławce ulicznej i obrócony plecami do przechodniów, układał i zmieniał plan swój. W jakiż sposób przystąpi do człowieka, którego miał usłyszeć niebawem? W której chwili? Cóż mu powie? Najlepiej bez wstępu, poprostu:
— Jestem synem pańskim.
Powtarzał te słowa, zaraz jednak paraliż strachu poraził mu język. I... któż da wiarę... jednocześnie wspomniawszy komiczną figurę z komedji, małego Pourceaugnaca, wybuchnął śmiechem... Był to podstęp gnębionego instynktu, który znalazł w ten sposób ulgę. Burleskowa scena przyczepiła się do jego wzburzenia. Jął pogwizdywać i poszedł na czarną kawę. Ale z kątka terasy, na której siedział, śledził bramę ujeżdżalni i wszedł pierwszy, gdy ją tylko otwarto.
Zajął miejsce w pierwszym rzędzie, przy estradzie. Miejsca te były zarezerwowane. Odpychany kilka razy, zdołał wkońcu przez upór weisnąć się, gdzie chciał. Nie usiadł, by widzieć lepiej, i stał oparty o filar sali,

309