Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/333

Ta strona została przepisana.

fatora. Potem wyszedł na ulicę, splunął z odrazy i rzekł głośno, składając ślubowanie:
— Przysięgam, nikczemny motłochu, że nigdy nie zasłużę na oklaski twoje!
W tejże chwili Brissot, rozmawiający głośno z wielbicielami swymi i śmiejący się, umiejscowił w punkcie właściwym obraz, który go ścigał, poznając młodzieńca widzianego w autobusie.

∗             ∗

MAREK szedł wielkim krokiem. Uciekał z miejsca rozczarowania. Ale rozczarowanie przyczepiło się doń... Boże wielki! Jakże świat inny jest teraz, niż był, kiedy szedł tędy przed południem! Mimo, że bronił się nadziei, wzbierała w nim i unosiła go! Z jakąż radością i pełnym wzruszenia niepokojem myślał o człowieku, którego ma ujrzeć! Niósł mu w dani nieodporną konieczność miłości i podziwu! Usłyszawszy głos jego, chciał biec i całować go... Całować? Wstręt!... otarł wargi, jak gdyby go dotykały!...
— Obrzydliwy retor, faryzeusz, obłudnik!... Kłamca, kłamca... kłamca, który kpi z Francji i z siebie samego... Mniejsza o Francję... może ona chce kłamstw i kpin... to jej sprawa. Ale drwić z siebie?... Niema na to przebaczenia! To poniżenie. Wstręt, wstręt do niego i do siebie! Wszakże jestem zeń uczyniony, jestem potomkiem tego kłamstwa, to kłamstwo tkwi we mnie!...
Szedł, jak człowiek rozwścieklony. Dotarł do Sekwany. Pochylił się na parapecie. Radby był wykąpać się aż do krwi, do zdarcia skóry, by usunąć tę cuchnącą plamę. Był pozbawiony rozsądku i litości, jak to bywa u wzburzonego, siedmnastoletniego młodzika. Na chwilę

315