Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/335

Ta strona została przepisana.

bitem okiem i policzkiem, jakby wyżartym przez ołów roztopiony. Kobieta z ludu, szpakowata, wiodła go pod ramię, obejmując spojrzeniem czułem i bolesnem, on zaś tulił się do niej...
W rozgorączkowanej myśli Marka zjawiła się zaraz... ona... matka... Dumne, ciche jej oblicze, życie pełne ciężkich przejść i niesprofanowanych namiętności, dusza niezmazana kłamstwem, wzgarda dla słów, głębia samotności bez towarzysza i wola niezłomna, przeciw której się buntował, którą klął, a dziś błogosławił, wreszcie wiara niezachwiana w prawo prawdy... Olbrzymiała wobec tego człowieka, którego poznał i wyparł się, człowieka motłochu... Teraz rozumiał i kochał tę namiętną zazdrość pozbawiającą go ojca, tę jej niesprawiedliwość...
— Niesprawiedliwa! Niesprawiedliwa!... Całuje ręce twoje... Bądź błogosławiona!...
Uderzyło go w twarz wspomnienie szorstkości, jaką jej okazał wczoraj wieczór i dziś rano... Ruszył w kierunku domu co sił w nogach. Biegł do niej. Skazał ją na cierpienie. Chciał to nagrodzić. Bogu dzięki miał czas jeszcze...

∗             ∗

U STÓP schodów zatrzymała go konsjerżka.
— Mało brakło!... Mama pańska jest ranna.
Nie słuchając dalej, pobiegł, skacząc po cztery schody. Sylwja mu otwarła. Miała minę srogą... Rzekł zadyszany:
— Co z matką?...
— Nareszcie wróciłeś łaskawie? — powiedziała. — Czekałyśmy przez cały dzień.
Odsunął ją szorstko i wszedł.
Stanąwszy w drzwiach pokoju matki, zobaczył, że leży

317