skończone, a oni rozpoczynają na nowo. Teraz, po Amerykanach biorą udział w tańcu Chińczycy, potem zaś przyjdą Papuasy. Niechże sobie tańczą dowoli. Ale w tym tańcu nie będzie naszego Marka!
— Jakto?
— Nie wiem. Ale go nie dostaną, na pewno. Wojna może sobie pożerać naszych mężów, przyjaciół, kochanków,... zjada... zrobili swoje! Ale dziecko nasze... jest wyłącznie nasze i nie dam go za nic!
— Każda matka daje syna swego.
— Ale ja nie dam swego!
— Swego?
— Naszego. Mamy go obie!
— Jakiż na to sposób?
— Jest tysiąc.
— Chcę tylko jednego.
— Nie brak nam przyjaciół... Twój Filip Villard[1] jest chirurgiem-majorem w inspektoracie armji!... Nie trudno mu będzie zabezpieczyć go.
— Sądzisz, że pójdę prosić go o to?
— Czemużby nie? Czyż cię to aż tyle kosztuje? Dumna jesteś! Ja uczyniłabym nierównie więcej! Jeśliby to było potrzebne dla ocalenia chłopca, oddałabym się pierwszemu przechodniowi.
— Niema takiej dumy słusznej, czy nieuzasadnionej, którejbym nie poświęciła dla mego syna! — powiedziała Anetka. — Ale musiałoby się to stać dla jego dobra.
— Czy to nie dla jego dobra?
— Jego dobro nie wymaga mego poniżenia. Ja jestem przecież nim. Nie przebaczyłby mi. I ja nie przebaczyłabym sobie kroku tak upakarzającego.
— Czyż ocalenie go jest dla ciebie upokorzeniem?
— W ten sposób dokonane jest istotnie hańbą.
- ↑ „Dusza zaczarowana“. II. „Lato“.