Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/344

Ta strona została przepisana.

etoczenia, a także dla samego siebie. Niebawem wyprowadził się gdzieś do domków podmiejskich.
W całej pełni rozkwitał tylko Brochon, strażnik domu Eumenidy, zwany, przez antyfrazę, stróżem pokoju.
Mijając lożę jego, mawiał Marek matce:
— Jesteśmy jakby na cmentarzu. Oto strażnik Père-Lachaise. Chodźmyż, mamo, do naszego gołębnika!
— Chodźmy, gołąbku mój! — odpowiadała z uśmiechem.
Półsłówkami dzielili się smutkiem, pełnym litości u Anetki, a wstrętu u Marka, jakim ich napełniała ta jaskinia Polifema, dom, miasto, świat cały, gdzie każdy z zamkniętych czekał chwili, kiedy zostanie pożarty.
— Teraz na mnie kolej! — powiedział Marek.
Anetka chwyciła go za ramię.
— Nie! Nie mów tak!
Zaraz jednak uczuła żal, że mu nie pozwoliła mówić. Trzeba było wiedzieć, jakie ma zamiary...

Marek milczał, siedząc u jej nóg na małym taboreciku. Objął ramionami podniesione kolana i patrzył długo na matkę stanowczem spojrzeniem. Ona śledziła ten wyraz z napięciem... O tak... była w jego mocy... Ale postanowił nie nadużywać. Stanowiła, wszakże, skarb jego.
Uśmiechnął się i powiedział:
— Dziwna rzecz! Przed wojną, ani ty, mamo, ani ja nie byliśmy pacyfistami.
— Odrzuć to słowo! — rzekła.
— Słusznie. Słowo to zostało pohańbione. Wszyscy ci, którzy je głosili, zaparli się.
— Ach, gdybyż mieli bodaj szczerość zaparcia! Ale zdradzili je, nie przestając powtarzać.
— Niechże je sobie zatrzymają! — oświadczył. — My

326