Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/345

Ta strona została przepisana.

jednak, potępiający wojnę, nie byliśmy jej przeciwnikami. Pamiętam, w początkach radowało mnie nawet. Ty zaś godziłaś się. Cóż nas odmieniło?
— Nikczemność jej! — powiedziała.
— Jej kłamstwo! — dodał.
— Serce mi się ścisnęło uczuciem wstydu, bólu i buntu, na widok takiej wzgardy dla słabych, bezbronnych więźniów, dla cierpień ludzkich, świętych uczuć, na widok rozpętania i eksploatacji niskich instynktów, ucisku sumień, szyderstwa z opinji, baranów, przebieranych za bohaterów, uczciwych ludzi, których zmuszono do mordowania, wreszcie na widok owej nieświadomej siebie masy niedołęgów, kierowanych dłońmi siepaczy.
— Ja zaś — odparł Marek śmieję się prosto w nos tej wojnie haniebnej, która kryje starannie swój ryj zwierzęcy, tej bandzie masek, sforze drapieżców, dochodzących praw swoich, która za plecami świata sięga do jego kieszeni! Śmieję się z tego beznadziejnego niewolnictwa, które nam wzamian daje płukankę do ust ze zwietrzałej „wolności“, z tego błazeńskiego bohaterstwa...
— Nie prowokuj ich! — powiedziała. — Są w większości.
— To prawda! Najnikczemniejszym tyranem jest milion ludzi nikczemnych razem!
— Nie wiedzą, co czynią.
— Trzeba ich przeto trzymać w kajdanach do czasu, kiedy się dowiedzą.
— Jesteś zbyt surowy, chłopcze. Trzeba mieć litość. Oni są zresztą w łańcuchach i zawsze byli. To wielkie oszustwo demokracji. Wmawia się w nich, że są Ludem Suwerennym, oni wierzą, a jednocześnie są, jak trzoda bydła na licytacji.
— Nie mam litości dla Głupstwa Suwerennego!

327