— Widzisz, mamo, są dwie rzeczy, którychby nie chciał, a to, nie być szczerym i nie być odważnym... A może...
(zawahał się).
— A może to dlatego, że nie mam odwagi i że kłamię.
— Anetka ujęła w dłonie twarz jego.
— Ty kłamiesz? Zamknał oczy i rzekł cicho:
— Tak. Gdyż w głębi duszy, boje się...
Objęła go ramiona mi, on zaś nie uczynił gestu sprzeciwu. Trwali tak w bezruchu, syn oparł policzek o pierś matki. W słabości swej, czuli się wzajem mocni, słabością obustronną.
Marek wysunął się z jej objęć i rzekł:
— Nie kłamiesz, choćbyś chciała!
— Oszukuję samą siebie.
— Nie ty siebie oszukujesz, ale jesteś oszukiwana.
— Któż przewidzieć zdoła podstępy myśli? Czyż cię nie okłamałam już tyle razy?
— Jeśli to uczyniłaś, znaczy, że żaden człowiek żyć bez kłamstwa nie może.
— Gdyby kłamstwo znikło z życia docna, myślę, że znikłoby także życie. Wszakże ono właśnie podtrzymuje owo wielkie Złudzenie.
— Jeśli nie może się ono obyć bez kłamstwa, jeśli jest wielkiem Złudzeniem, to życiem prawdziwem być nie może. Prawdziwe życie jest poza światem. Należy go odnaleźć.
— Gdzież ono?
— We mnie, w tobie, w potrzebie prawdy. Jakżebyśmy mogli tę potrzebę odczuwać, gdyby go w nas nie było?
Anetkę przejął głos syna. Ale stanęła wbrew. Wszakże szło tu o jego życie!
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/355
Ta strona została przepisana.
337