Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/356

Ta strona została przepisana.

— Błagam cię! — zawołała. — Nie narażaj się daremnie. Pocóż zresztą? Wiesz przecież, że ludzi odmienić niesposób. Cokolwiekby dla nich uczynić, pozostaną sobą. Będą mieli te same namiętności, przesądy, zaślepienia, zwane rozsądkiem, lub wiarą, a będące jeno murem. Do życia trzeba im tylko skorupki ślimaka. Nie wyjdą z niej nigdy. Nie możesz jej strzaskać, bowiem ty zostałbyś strzaskany. Zachowaj swą prawdę dla siebie, nie odsłaniając jej oczom, nie mogącym znieść jej blasku! Nacóż? Wszakże zabija tych, którzy ją noszą.
— Naco? A nacóż się zdało życie twoje. Wszakże żyłaś wedle prawdy własnej. Czy powodowałaś się obawą niebezpieczeństwa, czy prawdą? Czy żal ci tego, żeś szła za jej głosem?... Odpowiedz!... Odpowiedz!... Czy ci żal?
Anetka żachnęła się, ale odparła:
— Nie!
Myślała przygnębiona.
— Jam go zabiła.
Syn patrzył na nią serdecznie, a młoda twarz jego rozbłysła poważnym uśmiechem.
— Nie trap się, mamo! — powiedział. — Być może, iż nic się nie stanie, że to nie nastąpi, że wojna zgaśnie przedtem... Nic nie jest jeszcze postanowione. Nie wiem, co uczynię. To wiem tylko, że w danym momencie będę szczery... Przynajmniej będę usiłował... Dopomóż mi i módl się.
— Modlę się. Ale do kogóż się modlić?
— Do onego źródła... do duszy twojej, której ja wodą jestem.

∗             ∗

338