Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/38

Ta strona została przepisana.

dawnych zwały ludów oderwane od osiedli swoich cofają się przed najazdem...
Nieskończony exodus uciekających z Północy spadł na Paryż, podobnie jak deszcz popiołu zwiastujący najście lawy. Dzień po dniu dworzec północny wylewał strumienie tych nieszczęsnych. Okryci błotem, udręczeni znojem koczowali w cuchnących grupach w pobliżu placu Strasburskiego.
Pozbawiona pracy, parta żądzą wyładowania sił bezczynnych, krążyła Anetka pośród tej trzody ludzkiej, tej ciżby wyczerpanych do cna, których przejmowały co chwila wstrząsy zawodzeń i urywanych gestów. Serce jej tętniło oburzeniem i litością. Uczuła potrzebę uczepienia się, pośród tego mnóstwa bezimiennych nieszczęśników, gdzie traciła orjentację, u jakiejś istoty, w którąby mogła utkwić krótkowzroczne oczy i pospieszyć z namiętną pomocą.
W hali dworca ujrzała, zaraz po wejściu w załomie murów, pomiędzy dwoma filarami i wybrała (wybrał instynkt) grupę z dwu osób złożoną. Na ziemi leżał mężczyzna, obok niego siedziała kobieta, trzymając jego głowę na kolanach. Skutkiem wyczerpania, opuściwszy wagon padli zaraz przy wejściu. Fala przechodniów rozbijała się o tę siedzącą kobietę, stanowiącą osłonę dla leżącego. Pozwalała się deptać. Patrzyła wyłącznie tylko w twarz o zamkniętych powiekach. Anetka przystanęła, osłaniając ją sobą i pochylona, patrzyła. Widziała tylko kark, białości mleka, silny, rudą, gęstą grzywę poplamioną złożami brudu niby kawałkami zakrzepłego łojo i dłonie, ściskające policzki leżącego. Mężczyzna? Był to młody chłopak, ośmnasto- czy dwudziestoletni, wydający, jakby dech ostatni. Z początku zdawało się Anetce, że kona. Słyszała, że kobieta powtarza głosem tępym i gorącym raz po razu:

20