Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/39

Ta strona została przepisana.

— Nie umieraj! Nie chcę!...
Dłonie poplamione biotem i zadraśnieniami dotykały oczu, policzków i warg nieruchomej maski. Anetka dotknęła jej ramienia. Nie obróciła się. Ukląkłszy przy niej odsunęła Anetka jej dłonie, by dotknąć twarzy chłopca. Kobieta nie zauważyła, zda się, jej obecności. Anetka powiedziała:
— Ależ on żyje! Trzeba go ratować.
Kobieta chwyciła się jej, wołając:
— Uratuj mi go!
Zbliżone były teraz twarzami. Anetka ujrzała oblicze pokryte plamami piegów o kanciastych konturach, na którem zwracały uwagę przedewszystkiem usta mięsiste i nos krótki, tworzący wraz z wywinięciem warg rodzaj ryja. Była brzydka, czoło niskie, policzki i szczęki silnie rozwinięte, wyraz ust zuchwały, oraz ogromną masę rudych, zbitych włosów, tworzących niby wieżę na głowie. Prócz tego widać było tylko oczy wielkie, niebieskie, oczy flamandzkie.
Anetka spytała:
— Wszakże on nie jest ranny?
Kobieta odsapnęła:
— Szliśmy po całych dniach, długo, on jest wyczerpany zupełnie.
— Skąd przybywacie?
— Z C.... z samej Północy, oni przyszli, wszystko palili... Zabijałam... Z poza muru farmy strzelałam z fuzji. I z za płotu, strzelałam do pierwszego lepszego... Uciekliśmy. Ile razy zatrzymywaliśmy dla złapania tchu, słychać było ich kroki w galopie za nami. Oni idą jak chmury. Cały widnokrąg w głębi jest czarny. To coś jak ściana gradu... biegniemy... biegniemy, on pada... ja go niosłam.
— Któż on jest?

21