Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/63

Ta strona została przepisana.

hamowała się, ale w końcu przyszła chwila wybuchu On triumfował.
— Wszakże jestem szczery! — powiedział.
Pewnej nocy, gdy spała, wyszedł z domu i wrócił dopiero w samo południe na śniadanie. Anetka przeszła wszystkie stopnie niepokoju, gniewu i cierpienia. Na jego widok nie rzekła nic. Siedli do stołu. Marek zdziwił się, jednocześnie także doznał ulgi i pomyślał:
— Dałem jej mata!
Anetka przerwała milczenie.
— Tej nocy uciekłeś jak złodziej. Ufałam ci dotąd. Teraz już nie ufam. Nie poraz pierwszy nadużyłeś mej wiary. Wiem o tem teraz. Nie chcę poniżać siebie i ciebie zapomocą nadzoru dniem i nocą. Znalazłbyś wybieg, a to uczyniłoby cię większym jeszcze oszustem. Zabiorę cię stąd, gdzie obrona jest niemożliwą. Powietrze stało się tu chorobliwe, ty zaś nie masz dość, by się temu oprzeć! Wszystko co mówisz i robisz od kilku miesięcy świadczy, żeś się zaraził. Pojedziesz ze mną.
— Dokąd?
— Na prowincję. Staram się o miejsce w gimnazjum.
— Nie! — wykrzyknął.
Stracił nagle całą pewność siebie. Nie chciał za nic opuszczać Paryża. Zdecydował się na prośbę. Położył dłoń na jej ręce ruchem czułym, serdecznym.
— Nie staraj się o to miejsce!
— Stało się.
Cofnął dłoń, wściekły, że upokorzenie jego było daremne. Anetka uczuła, że słabnie. Wrażliwą była na najlżejszy objaw serca.
— Gdybyś mi przyrzekł... — zaczęła.
Ale on przerwał oschle:
— Niczego nie przyrzeknę. Przedewszystkiem, nie wierzysz mi. Dopieroco słyszałem. Sądzisz, że cię będę 45

45