oszukiwał... Tak będzie, mówię to otwarcie, przeto niema mowy o oszustwie. Uczynię co uczyniłem, ty zaś nie masz prawa zabraniać.
— Naprawdę? — spytała Anetka. — Nie mam prawa, czuwać nad tobą po nocach?
— Nikt nie posiada mniejszych, niż ty kwalifikacji do tego!... Moje noce i moje życie są moją wyłącznie własnością.
Padły słowa straszne. Czyż je rozumiał? Anetka pobladła. Marek także. Gwałtowność obojga prześcignęła myśli. Nie prześcignęła atoli może tajnej, dzikiej złośliwości instynktu, który wie o ciosie swym i zadaje go ręką pewną. Są to pojedynki piorunujące, a ciche. Ręka uderza, zanim rozum obliczył cios. Milcząca ugoda, żadna ze stron nic nie powie:
— Trafione!
Ale cios padł, a dusza została zatruta.
Od tej chwili każde słowo rozmowy zwiększało rozdźwięk. Anetka znała dobrze wady syna i upokarzała go. On się tem chlubił. Zaprzeczał matce wszelakiego autorytetu. Jej ton władczy i dokuczliwa surowość popychały go do ostateczności w słowach i czynach. Nie chciał się ukorzyć. Anetka dała mu wóz i przewóz: albo pojedzie z nią na prowincję, albo go zamknie w liceum paryskiem jako stałego pensjonarza. Krzyknął ze złości. Obrzydliwem wydało mu się to prawo bezwzględne, jakie doń stosowała. Ogarnięty pasją, wybrał... na złość matce... zamknięcie.
— Co wolisz?
— Wszystko, byle nie być z tobą!
Straszne pożegnanie. Rozdzieliła ich nienawiść... Na jej dnie była miłość, miłość pijana urazą, miłość zraniona, cierpiąca, która krwawi i pomsty żąda...
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/64
Ta strona została przepisana.
46