Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/69

Ta strona została przepisana.

godnie w pustem łożu, ileż miejsca, można się przewracać. A wojna uczyni je obszerniejszem jeszcze. Zabiera synów, ale nie wszystkich. Wyobraźnia nie jest dość żywa, by się niepokoić naprzód. Zmysł praktyczny oblicza korzyści. Życie łatwe, jadło dobre, kino, kawiarnia, jako ideał koszarowe trąbki, a dla pozytywnych targi na bydło. Wszyscy są jowjalni, nikt się nic troszczy wieściami o ruchach wojsk,... mniejsza z tem. Rosjanie zmykają podobno ciągle przed Niemcami.
— Ach, w takim razie — żartuje się — zuchy te wsiądą na kolej syberyjską i wrócą do nas przez Amerykę!
Dobrobyt zaokrąglił kanty, starł twardziznę, okrucieństwo... (Stop!... Baczność... nie należy na tem zbytnio polegać...)
Cisza. Sza. Czyż nie dobrze ci z tem, Anetko? Wszakże szukałaś spokoju?
— Spokój? Nie wiem. Spokój?... Może. Ale to nie mój spokój. Tu niema spokoju...
Bowiem pokój nie znaczy to brak wojny. To cnota zrodzona z siły duszy.
Spokój otępiały zapadłej prowincji, otoczonej wzgórzami winnic i rozłogami pól, skrytej bezpiecznie w samym środku kraju, dokąd grzmot armat cichem jeno dolata echem, a armje omijają ten masyw niewzruszony jak rzeka dalekiemi kręgami. (Tak było aż do czasu przybycia Amerykanów, którzy tu rozłożyli obozy, co sprawiło chwilową rozrywkę nudnie zadrzemanych mieszkańców). Spokój ten przypomina wonią klasy szkolne o zamkniętych stale oknach i warkocie rozpalonego pieca, gdzie smażą się w swoistym sosie ciała i dusze młodzieży.

∗             ∗

51