Jeśli sami uczestnicy nie są zdolni widzieć prawdy i chcieć to jakże żądać tego od drugich, którym oszczędzone zostały te okropności... od dzieci takich?
Nie znając rzeczy samej, chwytają słowa. Gdy tylko słowa brzęczą, dość im tego, nie szukają ich znaczenia. Anetka kazała im napisać, co stanowi ideał ich życia. Bran chce zostać oficerem, jak dziad jego macierzysty. Pisze z dumą:
— Czyż rzeka nie czerpie zawsze ze swego źródła?
Fanfaronuje wojną. Starsi, którzy w razie trwania jej jeszcze przez rok lub dwa lata mają widoki powołania, powtarzają te zuchwalstwa zasłyszane od jakichś starych manekinów.
— Kula... cóż znaczy kula! Przebija człowieka, ale to nie boli wcale! Niech żyją zmarli!...
Przyszłe bohaterstwo uwalnia ich od wysiłku danej chwili. Nie robią wprost nic, powtarzając:
— Po wojnie nie trzeba się będzie mozolić, jak przedtem. Bosze będą płacili... Tak, stary druhu... bedziemy ich zaprzęgać... I wio, wista!... Ojciec mój powiada, że kupi pół tuzina i przybije im do nóg końskie podkowy... Ha, ha!
Najwykształceńsi, syn burmistrza i adwokata sycą się pindaryzmem dzienników. Lavedon jest Corneillem, a Capus Wiktorem Hugo. Inni poprzestają na obrazkach trickowych małych pism ilustrowanych.
Anetka czyni próbę. Zapuszcza sondę. Czyta im rozdział „Wojny i pokoju“. — o śmierci małego Pietia — piękne rzeczy, przepojone mgłą jesienną i marzeniem młodego drzewka, które się już nie zazieleni...
— Był to dzień październikowy, ciepły i deszczowy, dżdżysty, niebo i cały widnokrąg pokryła opona chmur szarej barwy, jakby wypłowiały. Spadały zrzadka duże krople...
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/78
Ta strona została przepisana.
60