Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/84

Ta strona została przepisana.

— Potrzebuję jej! Przyznawać? Nie! Nie!... Nie wiem o niczem... nie potrzebuję niczego przyznawać...
Marzył o niej po nocach. A w marzeniach tych nie była nigdy czuła, kochająca, ale zawsze dumna, twarda, sarkastyczna, zadawała rany i upokarzała... Budził się z uczuciem nienawiści, paląc się chęcią... czego? Chęcią mówienia jej rzeczy okrutnych, trzymania w pazurach, zadawania cierpień, chęcią pomsty... Ale pod dotknięciem jej rąk, drżał na całem ciele. Odganiał te obrazy... Ale wracały... Te piękne, wzgardliwe usta... Starał się krzywdzić ją w pamięci swojej. Myślał o życiu swobodnem, jakie wieść mogła, a którego mu wzbraniała... Widywał w marzeniach sennych inne jeszcze kobiety, zgoła odmienne, z rysów, usposobienia i wieku... a utożsamiał je z nią bez wahania, co mu pozwalało zaspokoić na niej, w bezświetlnej otchłani, swe tłumione uczucia... Była hydrą stugłową...
Cóż za miesiące!... Rozgorączkowany, wzięty w pęta, rzucony do klatki dzikich zwierząt!... Zamknięty!...

∗             ∗

ZAMKNIĘCIE wraz z myślami i pięknem ciałem gorejącem! To więzienie... ten internat... to bardziej jeszcze niebezpieczne, niż ulica. Nuda deprawuje umysł. Niepokój, oczekiwanie, rozpusta, obawa, okrucieństwo, wszystko to żre owe małe zwierzątka. Mgła oparów siarczanych zwisła nad obleganem miastem, ocięża ich mózgi i zatruwa ciała. Pokusa czyha w sypialniach, oblanych potem, kiedy nadzór słabnie. Pionek uczynił pierwsze posunięcie. Nadzorca generalny chrapie w przyległym pokoju. Byle tylko wszystko zrobić pocichu, galernik, aż do rana spuszczony z łańcucha. Marek słucha, tłumi oddech, wreszcie, pełen obrzydze-

66