Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/85

Ta strona została przepisana.

nia, ucieka. Wyskakuje oknem do ogrodu pensyjnego,... więziennego...
Noc ciemna. Cztery mury. Góra niebo chmurne. Promień reflektora skosem blasku przetrząsa ciemności. Marek dostał się do drugiego więzienia.
Zbliża się do muru od strony ulicy. W domach ciemno. Wszystko śpi w tej dzielnicy mieszczańskiej, zdala od centrum i hałasu. Wielu mieszkańców uciekło z Paryża. Marek wspina się na mur. Za wysoko, można połamać nogi. Uczuwa żądzę ucieczki wbrew wszystkiemu. Siada na murze okrakiem! Potem zwisa na rękach, szukając szczeliny, by oprzeć stopy... Słychać w ulicy kroki... Usiłuje cofnąć się na mur... Za późno! Zauważono go. Z ciemności, pod nim pyta głos jakiś:
— Czy chcesz zeskoczyć?
— Któż — pan jesteś? — bada przezornie.
Ale już wyciągnięte ramiona podpierają mu nogi dłońmi.
— Dalejże! Trzymam cię!...
Znajduje się w ulicy, stoi na trotuarze. Wokoło mury ponurych domów. Ponadtem noc... To trzecie więzienie. Wszystko, jakby zmora senna. Pudełko z przegrodami. Wychodzi się, wraca, przesuwa z jednej w drugą, ale wielkie wieko przykrywa wszystko...
Czuje, że ktoś nieznany dotyka go. Są jednego niemal wzrostu. Trzaska zapałka, a płomyk oświeca na chwilę dwie twarze. Jest to młody robotnik, nie starszy chyba od Marka, bez zarostu, o cerze szarej, delikatnych rysach, o ostrym wyrazie, pod powiekami w ciemnych obwódkach źrenice ruchliwe, spojrzenie ciekawe, które, ucieka, dotyka, ale nie narzuca się, uśmiech dwuznaczny w kącie bladych warg... Noc ich otoczyła znowu. Ale widzieli się dobrze. Nieznajomy bierze Marka pod ramię i pyta:

67