Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/95

Ta strona została przepisana.

i słuchać, a Marek spostrzegł nie rychło potem, że wszystko, co powiedział, Pitan zapamiętał i przemyślał, obracając niby motyka ziemię każde słowo.
Chłopiec uznał za stosowne paradować przed nim, jak przed innymi, z przeciwnościami jakie napotykał w sferze swojej, z buntowaniem się studencika, który się wyzwala z przesądów i obowiązków burżujskich. Kazimierz i towarzysze jego brali to za dobrą monetę, nie tracąc poczucia wyższości. Dawali mu, niejako, dobrą notę, co mu pochlebiało i było jednocześnie przykre. Pitan nie chwalił, ni gardził. Słuchając wynurzeń Marka potrząsał głową, potem podejmował na nowo swój monolog. Ale w kilka dni później, gdy czekali na wyjście robotników pod jedną z fabryk o długich, uszeregowanych murach, z poza których sterczały gigantyczne, czerwone szyje kominów, powiedział Pitan bez wstępu:
— Mimo wszystko lepiejbyś uczynił, panie Rivière, wracając do swoich.
(On jedyny nie mówił mu: ty).
Marek osłupiał:
— Do swoich? Gdzieżto?
— Do szkoły.
— Ależ Pitanie! — zaprotestował. — Uważasz, że źle czynię przychodząc do was, by poznać myśli i życie wasze?
— Nie, nie. Nic nie zaszkodzi, gdy pan poznasz jakimi jesteśmy... Tylko, panie Rivière, to rzecz daremna.
— Dlaczego?
— Nie jesteś pan nasz człowiek.
— I to wy mi mówicie, Pitanie? Garnę się, a wy mnie odpychacie!
— Nie, nie, panie Rivière, pan się do mnie garnie, a mnie jest bardzo miła ta sympatja. Mimo wszystko jednak jesteś pan i pozostaniesz zawsze obcym pośród nas.

77