— Wy nie jesteście obcy dla mnie.
— Pozwólże pan... Tam, poza temi murami są robotnicy. Cóż pan wiesz o ich życiu? Słysząc co czynią, czego chcą i co myślą i co cierpią, nie odczuwasz pan tego wszystkiego. Współczujesz pan ze mną, gdy mnie ząb boli, ale nie cierpiąc na ból zęba, nie zrozumiesz pan nigdy, co to znaczy.
— I ja mam cierpienia swoje.
— Niewątpliwie. Nie bagatelizuję ich wcale, jak to czynią inni, którzy zbytkiem burżujskim zwą wszystkie cierpienia poza niedolą ludzi skazanych na nędzę i niedostatek, luksusem cierpień próżniaczych. I tak jest może, oczywiście, poza chorobą i śmiercią... Chociaż wiesz pan... choroba i śmierć niezawsze bywa jednaka...
— Jakto?
— Nie, mój chłopcze. Luksusem nazwać można także, gdy się umiera w wygodnem łóżku z głową wolną od troski, co się stanie z rodziną... Coprawda, ludzie żyjący w dostatku, nie widzą tego... to też cierpienie realne, czy sztuczne jest zawsze cierpieniem. Żal mi tedy wszystkich, nas i was, zarówno każdy ma swe troski przystosowane do niego... a zgoła niepodobne do siebie.
— Jesteśmy wszakże równi!
— Ale życie nie... Pozwólże pan... czemże jest w oczach waszych, praca? Powiadacie (wszyscy, pan i twoi, zarówno najlepsi, jak najgorsi, a nawet pijawki żyjące cierpieniem innych) powiadacie, że praca jest to rzecz piękna i święta, a kto nie pracuje, nie ma prawa bytu... Doskonale. Czyż pan wie, atoli co znaczy praca przymusowa, nieustanna, bezmyślna, beznadziejna dławiąca, ślepiąca, trująca, kierat ludzki, który się obraca, aż do chwili wyzwolin, to znaczy śmierci...? Czyż to jest praca piękna? Czy jest święta? Czyż więc
Strona:Romain Rolland - Dusza Zaczarowana III.djvu/96
Ta strona została przepisana.
78