Strona:Romeo i Julia (William Shakespeare) 044.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
Marta. Ach, to dobrze!
Merkucio. Możeż być dobrem to, co jest gorszem?
Marta. Jeżeli waćpan nim jesteś, to radabym z nim pomówić sam na sam.
Benwolio. Zaprosi go na jakiś wieczorynek.
Merkucio. Pośredniczka to Wenery. Huź, ha!
Romeo. Cóż to, czyś kota upatrzył?
Merkucio. Kotlinę, panie, nie kota; i to w starym piecu, nie w polu.

Bodaj to kotlina,
Gdzie siedzi kocina:
Ta nie osmali...
Lecz zmykaj, chudzino,
Przed taką kotliną,
Gdzie dyabeł pali!

Romeo, czy będziesz u ojca na obiedzie? My tam idziemy.
Romeo. Pośpieszę za wami.
Merkucio. Do widzenia, starożytna damo; damo, damo, damo! (Wychodzą: Merkucio i Benwolio).
Marta. Tak, tak, do widzenia! Co to za infamis, proszę pana, co się tak poważył rozpuścić cugle swemu grubiaństwu?
Romeo. Jest to panicz zakochany w swym języku, zdolny wypowiedzieć więcej w ciągu jednej minuty, niż milczeć przez cały miesiąc.
Marta. Jeżeli on na mnie co powiedział, dam ja mu, chociażby był zuchwalszy, niż jest, i miał ze sobą dwudziestu sobie podobnych drabów; a jeżeli mi ujdzie, to znajdę takich, co to potrafią. A, hultaj! czy to ja jestem jego kochanicą, jego poniewieradłem! (do Piotra). I ty tu stałeś także i mogłeś ścierpieć, żeby mnie lada gbur używał wedle upodobania za przedmiot swych bezwstydnych żartów?
Piotr. Nie widziałem jeszcze, żeby kto używał jejmości wedle upodobania; gdybym był to widział, byłbym był pewnie zaraz giwer wydobył, ręczę za to. Umiem się najeżyć tak dobrze, jak kto inny, kiedy mam sposobność po temu i prawo za sobą.
Marta. Dla Boga! tak jestem rozdrażniona, że się wszystko we mnie trzęsie. A, hultaj! Otóż, proszę pana, tak jak powiedziałam, młoda moja pani kazała mi się wywiedzieć o panu; co mi kazała powiedzieć, to sobie zachowuję; ale przedewszystkiem oświadczam panu, że