Takeśmy dawno — tak dawno On — czekali Tej Niechybnej. Zdziwienie nas zdejmowało, że przystanęła kędyś w drodze, że się ulękła Jego władnych oczu i za węgarem gdzieś się przyczaiła.
Znikło, co znikome, co nie marzy się być nieśmiertelne.
Z pogodą przyjąć to muszę, jak On to przyjął. On — rozkochany w Hektorach i Achillach, On — który tyle razy powtarza:
»Lichy nawet wróbel nie padnie bez dopuszczenia Opatrzności.
To samo i ze mną.
Jeśli się to stanie teraz, — nie stanie się później.
Jeśli się później nie stanie, stanie się teraz.
Jeśli nie teraz, — to musi się stać później.
Wszystko na tem polega: — żeby być w pogotowiu«.
Wyspiański był w pogotowiu. Jak Jego bohaterowie.
Stało się.
Treny, żale, skargi płaczliwe nie powinny mieć miejsca, uwłaczałyby bowiem Jego Duchowi.
Uwłaczałyby duchowi dzieł Jego.
Płaczecie, że wcielić nie zdążył pomysłów, co — jak dymiąca lawa kłębiły się w gasnącej myśli? że nie wyczerpał twórczości?
Niechajcie żalów egotycznych. Twórcą był, i wiedział, że morze twórczości wyczerpać się nie da. Jedna, dwie krople więcej, ach! cóż to znaczy wobec bezdni nieprzemierzonych i wobec niegasnącej, wieczystej tęsknoty tworzącego?